sobota, 30 listopada 2013

Era retuszera.

Pokażę Wam dzisiaj kilka zdjęć. Możliwe, że część z Was już je widziała. Nie chodzi o to, że okdryłam Amerykę, bo wszystkie doskonale wiemy, na czym polega tworzenie zdjęć do gazet i kampanii reklamowych. Wiemy to, ale i tak dajemy się nabrać, nawet ja, a uważam się za w miarę rozsądną i inteligentną. Pokazuję te zdjęcia nie po to, żebyśmy się teraz zaczęły dowartościowywać jak jeden mąż kosztem Kim Kardashian czy Scarlet Johanson. Chciałabym tylko, żebyście za każdym razem, kiedy macie problem ze swoim cellulitem, grubymi udami i resztą ekipy kompleksów, przypomniały sobie o tych zdjęciach. Poza tym ja, jak i Wy raczej nie należymy do tych sławnych, a i tak jesteśmy wobec siebie bardzo krytyczne, więc po części wcale się nie dziwię, że zdjęcia sławnych kobiet, zanim trafią do magazynu, są retuszowana, często za zgodą samych zainteresowanych. Nie wiem, czy dobrowolnie wystawiłabym się lwom na pożarcie.... Retusz to jedna z nieodłącznych części tego biznesu, tak już chyba musi być, a ta sama kobieta w wersji gazetowej i w wersji codziennej to dwie różne rzeczy i proszę sobie to zapamiętać i powtarzać jak mantrę :D A teraz uwaga, uwaga, bo będą zdjęcia.










Rzeczywistość kontra zdjęcia wypada mega słabo, prawda? Dlatego, że widząc takie zdjęcia spodziewamy się bóg wie czego. I cały czas zapominamy, że to też kobiety, takie jak my i były nimi jeszcze zanim stały się sławne. A sława nie jest lekasrstwem na kobiece niedoskonałości, które ma każda z nas, jeśli nie wszystkie to przynajmniej jedną. Tym lekarstwem jest Fotoshop, ale czy warto? Ja wolę lekarstwo, na którego efekty trzeba czekać dłużej i może nie działa cudów, ale ma też bardziej długofalowe skutki :D A tymczasem, ja i mój cellulit na tyłku idziemy robić obiad.


EDIT: Znalazłam w końcu ten filmik na jutubie, więc jako bonus dorzucam :D






Pozdrawiam!

czwartek, 28 listopada 2013

Można? Można!

W ramach odpoczynku od postów związanych z akcją, chciałabym Wam przedstawić Veronikę. Veronika to moja koleżanka, znamy się dość długo, ale mieszkamy daleko od siebie i gdyby nie Facebook, a wcześniej gadu-gadu, to pewnie nie miałabyśmy żadnych szans na kontakt. Powiem Wam tylko, że Verczi odwaliła kawał dobrej roboty, resztę przeczytacie niżej. Wolałam, żeby ona się wypowiedziała, ponieważ będzie to przekaz z pierwszej ręki i z jej punktu widzenia. Miłej lektury :)


'W swoim "szczytowym" punkcie ważyłam 86,5 kg i nie czułam się jak grubas. Dodam, że mam tylko 168cm wzrostu. Czasami tylko, kiedy w sklepie nie udawało mi się zmieścić w rozmiar 42 użalałam się nad swoim marnym losem i kupowałam piwo, ciastka i czekoladę. Do sportu miałam zawsze negatywny stosunek. Na w-f'ie nie ćwiczyłam odkąd skończyłam 12 lat i nie miałam zamiaru tego zmieniać, dopóki nie wyjechałam na studia...
 Mieszkałam z okropnymi dziewczynami, studiowałam coś, co ani trochę mnie nie interesowało, nie znałam nikogo w całym mieście i łapałam doły. Wtedy mój chłopak doradził mi, żebym ćwiczyła tak, jak on (robił to juz od lat). Obiecywał, że poczuję się lepiej, że przestanę mieć wieczne chandry. Pewnego razu wyszłam z domu i poprostu zaczęłam biec.
To jednak nie wystarczyło, a ja czułam się jak dziecko we mgle. Wtedy przypomniałam sobie o Adze, która zanudzała mnie niegdyś swoją "sportową fiksacją". Nie byłam w stanie tego zrozumieć a już na pewno nie wyobrażałam sobie, że kiedykolwiek ją podzielę.
Pierwszym ćwiczeniem jakie mi poleciła, to kilka trików na brzuch. Nie potrzebowałam wtedy wiele. Dla ciała, które przez lata nie robiło nic poza jeżdzeniem w lecie na rowerze, wystarczyło kilka przysiadów i brzuszków dziennie. Przestałam pić alkochol, tańczyłam do kamerki na PS3, nie trzymałam żadnej diety. Zeszłam do rozmiaru "40".
Zrezygnowałam ze studiów i wyjechałam na 3 miesiące do pracy przy kwiatkach w Niemczech. Praca fizyczna zwiększyła moje zapotrzebowanie na kalorie. Zaczęłam jeść słodycze CODZIENNIE w przerażająco dużej ilości. Pracowałąm 10h dziennie i dalej wykonywałam te same ćwiczenia. Nie przytyłam. Moje ciało wręcz się ujędrniło i zmieniło kształt. Zrobiłam się bardziej "zbita".
Po powrocie z Niemiec nie ćwiczyłam prawie 2 miesiące. Nie miałam pomysłu na nic nowego a nudziły mnie już te same ćwiczenia. Aga zawsze powtarzała, że 70% sylwetki to dieta. Nie chciałam sie z tym zgodzić, ale... miała skubana rację. Czasmai "mniej" znaczy "więcej". Zapisałam się na siłownię, odstawiłam słodycze, założyłam sobie skarbonkę, w której za każde kaloryczne przewinienie lądowało 2zł. Na siłowni zaczęłam ćwiczyć z obciążeniem, więc nie musiałam robić 250 brzuszków, żeby cokolwiek poczuć.
Wiem, że zmierzam w dobrym kierunku. Zrzuciłam łącznie 13kg, kupuję dżinsy w rozmiarze 38, a koszulki 36, a wierzę, że będzie mniej. Nie mam ochoty na skromność, bo swojego ciała nie dostałam od bozi, jak setki lasek w typie "skinny fat". Zapracowałam sobie na nie sama. Przemiana Agi mi kiedyś pokazała, że można i dobrze, że miałam się później kogo poradzić, bo gdyby nie wiedza jej i mojego chłopaka, nadal błądziłabym we mgle...
Może i ja kogoś zainspiruję. Nie ma wg mnie czegoś takiego jak "predyspozycje do tycia", ani "złe geny". To wszystko siedzi w naszych głowach. Grubasem jest się całe życie. Mój wewnętrzny grubas nadal siedzi w mojej głowie i każe wpierdzielać ciastka. Ważne, żeby uświadomić sobie w porę, że ma się problem... Wiem coś o tym.
Dziękuję za uwagę.
Jestem Veronika i jestę laską :P'


Dla niedowiarków mam oczywiście zdjęcia, cieszcie oko :)


Nietrudno się domyślić, że są to zdjęcia 'przed'




A to już 'po'.

Tak Veronica wygląda teraz i na tym się nie skończy :) Nadal chodzi na siłownię, czasem gdy nie ma czasu w dzień, bywa tam bardzo późno, ale zawzięła się i co najważniejsze sprawia jej to przyjemność. Bardzo się cieszę, że jej się udało zmienić swoje ciało i życie. Zgodziła się pokazać twarz, dlatego uszanujcie to. Nie życzę sobie komentarzy zawierających niekonstruktywną krytykę i jeśli takowe się pojawią, zostaną usunięte. Lojalnie uprzedzam :)


Pozdrawiam!









środa, 27 listopada 2013

Dzisiaj będzie post z morałem.

W tym poście chciałabym powiedzieć o kilku ważnych wnioskach, do których ostatnio doszłam. Ostatnio mam dość ciężki okres, który skłonił mnie do przemyśleń i zastanowienia się nad sobą. Absolutnie nie chcę się żalić, tylko podzielić się z Wami niektórymi wnioskami, które wg mnie są dość istotne.
Mianowicie, ten kto czyta bloga wie, że zaczęłyśmy z Fitblogerką akcję blogową, w czasie której walczymy o lepszą sylwetkę. U mnie ta walka trwa już dość długo, bo praktycznie 3 lata. Zdałam sobie sprawę, że w ciągu tych 3 lat, nie miałam żadnej dłuższej przerwy regeneracyjnej i ciągle miałam tak zwany kij w tyłku.  Owszem, pozwalałam sobie na małe grzeszki, ale tak naprawdę to ciągle patrzyłam na to przez pryzmat karania się za złe rzeczy, a nie nagradzania za dobre. Byłam dla siebie zbyt surowa i ciagle myślałam o sobie tylko negatywnie na dłuższą metę. Takie myślenie nie wyszło mi na dobre, bo teraz, gdy nie jestem już gruba, widmo grubaski nadal się za mną ciągnie i jestem tym już zwyczajnie zmęczona. Poza tym ciągłe wymaganie od siebie rzeczy czasem niemożliwych i porównywanie się z innymi - staram się tego nie robić, ale bywa różnie - sprawiło, że zarzynałam się fizycznie i psychicznie też. 

Biorąc pod uwagę ostatnie przykre dolegliwości, które mnie spotykają, prawdopodobnie jestem przetrenowana, co mnie zresztą wcale nie dziwi. Budzę się w środku nocy zlana potem i z tętnem jak po sprincie, nie wysypiam się. Poza tym wszystko mnie boli, a regeneracja po treningu to dla mnie w tej chwili pojęcie abstrakcyjne. To tylko kilka rzeczy, z którymi ostatnio mam do czynienia. Najpierw występowały pojedyńczo, teraz wszystko zeszło się do kupy. Oczywiście najpierw wydawało mi się, że to przesilenie i pora roku jest temu winna, zwłaszcza, że zaczęłam również odczuwać niechęć do treningów, ale poczytałam tu i ówdzie, pogadałam z ludźmi i powinnam się tym przejąć. Muszę wyluzować i to mocno. Wiem, że moment nie jest najlepszy, bo akcja i w ogóle. Pewnie teraz ktoś pomyśli, że robię sobie wymówkę, bo nie chce mi się ćwiczyć i kontynuować mojego udziału. Ja nadal chcę osiągnąć moją wymarzoną sylwetkę, jednak nie kosztem zdrowia, zarówno fizycznego, jak i psychicznego, bo ta sylwetka ma być dodatkiem do mojego życia, nigdy odwrotnie. A ostatnio, pewnie dlatego, że mam zbyt wiele wolnego czasu i jak się czemuś poświęcam, to na maksa - treningi i dieta zawładnęły moim życiem. 
Teraz planuję przerzucić się na trening dla emerytów, czyli siłownia maksymalnie 2 razy w tygodniu, dużo spacerków i basen. I przede wszystkim, muszę sobie uzmysłowić, że to, co wypracowałam przez te 3 lata, nie zostanie nagle zaprzepaszczone, jeśli zrobię sobie przerwę w ciężkich treningach.  


To co piszę nie jest moim żaleniem się i prośbą o prawienie komplementów. Piszę to, bo moim zdaniem rzeczy napisane są bardziej namacalne i bardziej zobowiązujące, niż te, o których tylko sobie pomyślę.



Dlatego jako wyzwanie stawiam sobie dobre myślenie o sobie, wiarę w siebie, nagradzanie się za dobre rzeczy i szanowanie własnego ciała i duszy, bo nie chcę być zgorzkniałym i nieszczęśliwym człowiekiem.

Ktoś się przyłącza? :)


Pozdro!

poniedziałek, 25 listopada 2013

DSSNZ - trening #2

No to minął drugi tydzień naszej akcji. Nawet nie wiem kiedy, widzicie jak czas szybko leci, jak się człowiek świetnie bawi? Ja co prawda się aż tak świetnie nie bawiłam, bo znowu cierpiałam na permamentny brak czasu i, co za tym idzie, brak sił i mocy. Ale nie było aż tak źle, ponieważ udało mi się zrobić trzy treningi siłowe - trening pośladków i brzucha, trening pleców, trening ramion i cardio, czyli baaaaardzo szybki spacer z cyklu 'nie-żdążę-na-autobus' oraz kilka spacerków trochę wolniejszym tempem, ale za to dłuższych. Ponadto kilkadziesiąt pompek gdzieś pomiędzy tym wszystkim. 
Nadal nie ćwiczę nóg, nad czym ubolewam, ale moje kolano na tyle się zbuntowało, że jestem na etapie szukania lekarza sportowego w mojej mieścinie. Do zwykłego ortopedy nie chcę pójść, bo wtedy usłyszę, że mogę się pożeganć ze sportem na zawsze, a sportowy powie mi co zrobić, żeby się ze sportem nie żegnać i nie zabić kolana. Koniec dygresji ;) 
Wracając do tematu, udało mi się zrobić ten trening pośladków bez przysiadów z obciążeniem (po dwóch przysiadach na sucho się zgięłam - kolano.....), a bóle mięśniowe mam jeszcze do dzisiaj od piatku, więc coś tam sie wydarzyło. Nie mogę umieścić zrzutu tabelki, bo mam jakąś awarię i nie mogę edytować ani jednej ani drugiej tabelki, więc spowiadam się na piśmie. 
A jak tam idzie u Was?

Pozdrawiam!

czwartek, 21 listopada 2013

DSSNZ - dieta #1

No i przyszedł czas na podsumowanie mojej diety z zeszłego tygodnia. Znowu będę się tłumaczyć, ale jak wiecie (jeśli mnie czytacie), walczę z prawem jazdy. Z tego powodu ubiegły tydzień nie był idealny dietetycznie. U fitblogerki sprawozdanie już jest, u niej trochę inna forma. Ja ze względu na IF nie mam podziału na dania śniadaniowe, obiadowe i kolacyjne. Zazwyczaj wychodzi tak, że na śniadania jem obiad, bo akurat na tę porę szykuję sobie jakieś jedzenie. Często jest też tak, że zjem sobie płatki owsiane z kakao lub jakieś kanapki, jednak wolę zacząć dzień od jakiegoś mięska z warzywami i ryżem lub ziemniakami. W życiu bym nie powiedziała, że moje zwyczaje dietetyczne ulegną aż takiej zmianie, ale jestem zadowolona z obecnego obrotu sprawy. Po pierwsze jest mi wygodnie, po drugie nie jest ważne, z jakich produktów będzie się składać śniadanie czy obiad. Ważne, by zawierały określone makro. W tabelce, którą zobaczycie poniżej widać, jak bardzo popłynęłam w tym tygodniu. Dodatkowo przyznaje się do dwóch drinków w środku tygodnia, nie wpisałam bo nie miałam miejsca na tyle czitów, ehhh.

A na koniec, żeby nie było, że tylko obżeram się czitami, kilka zdjęć posiłków. Jak mówiłam, praktycznie nie fotografuję dań śniadaniowych. Kanapki i owsianka to chyba nic ciekawego ;P


Pstrąg pieczony, makaron razowy i duszony szpinak.

Ziemniaki, kurczak ze szpinakiem, kapusta pekińska i kiszona.


Ziemniaki, kurczak duszony, papryka duszona z cebulką, srówka z pora i marchwi, brokuły, kalafior.

Kanapki z pastą z tyńczyka i jajek.

Ryż z warzywami i kurczakiem.


To wszystko, w przyszłym tygodniu kolejna porcja zdjęć.


Pozdrawiam!

niedziela, 17 listopada 2013

DSSNZ - podsumowanie tygodnia #1

Dzisiejsze podsumowanie będzie podsumowaniem roboczym, ponieważ jeszcze do końca nie wiem, w jakiej formie chciałabym Wam takie sprawozdania pokazywać. Mam w planie albo wrzucanie w jednym poście wszystkiego albo rozdzielenie treningu i jedzenia na dwa posty i chyba bardziej skłaniam się ku drugiej opcji, gdyż planuję dodawać także zdjęcia moich posiłków. Lepiej będzie zrobić to w osobnym poście. Z Waszym zdaniem na ten temat też się liczę, więc wiecie, co robić w komentarzach. W tym poście omówię tydzień treningowy, który był jednym z moich najsłabszych. Wszystko z powodu ciągłych rozjazdów dość daleko od domu. Usiłuję zdać egzamin na prawo jazdy i już prawie mi się udało, dlatego ubiegły tydzień spędziłam na dojazdach i nauce do testów teoretycznych i muszę przyznać, że był to dla mnie większy stres, niż egzamin praktyczny. Nawet sobie nie wyobrażacie, jak bardzo się cieszę, że teoria już za mną z pozytywnym wynikiem.

Z braku czasu nawet na tak podstawowe rzeczy, jak jedzenie i sen mogłam zrobić tylko jeden trening na siłowni, po którym nie miałam szans na regenerację. Bóle mięśni odczuwałam jeszcze wczoraj/przedwczoraj, czyli 5(!) dni po treningu, nie było więc sensu robienia czegokolwiek, bo nie chcę się zarzynać, a moje być albo nie być nie zależy od treningu. Nie jestem maszyną.
Oprócz treningu siłowego zaliczyłam przypadkowe cardio, dość długie i dość intensywne, toteż uwzględniłam to w tabelce treningowej. Na dzisiaj planuję trening pleców razem z tricepsem w domu. W tabelce już wpisane, więc nie będę miała wyjścia ;) W tym tygodniu tylko tytułowa dupa ma wolne, słabo.... Ale mogło być gorzej. Jeśli chodzi o omówienie tygodnia, to wszystko. Poniżej załączam screen tabelki :)


Pozdrawiam!

poniedziałek, 11 listopada 2013

Dupa sama się nie zrobi! Zrób ją z nami!


Bardzo nam miło, że aż tyle osób chce razem z nami walczyć o lepszą sylwetkę i regularnie kontrolować postępy. Jednak tyle różnych propozycji do śledzenia wielu różnych osób to za dużo, żeby nasze małe głowy to ogarnęły, więc postanowiłyśmy sprawę nieco ujednolicić.

Stworzyłyśmy grupę mailową, do której może dołączyć każda osoba chcąca robić dupsko razem z nami. Wystarczy wysłać maila do Gosi (fitblogerka@gmail.com) lub do mnie (roodah642@gmail.com) z wyrażeniem chęci uczestnictwa. Do akcji możecie dołączyć praktycznie kiedy chcecie, ale my zaczynamy już od dzisiaj, więc im później, tym mniejsza szansa na postęp. Musicie się jednak liczyć z tym, że będziemy rzeczywiście patrzeć, czy przestrzegacie Waszych zasad i czy trenujecie. Możecie co prawda nas oszukać, ale swoje ciało już ciężej.

Oczywiście osoby, które będą walczyć o sylwetkę na naszych oczach będą miały dodatkowo ciągły mailowy kontakt z nami, monitorowanie naszych postępów każdego dnia a także wpisy w swoim dzienniczku i nasze czujne, motywujące oko. Dokładne zasady, już dla chętnych, roześlemy w mailu po dołączeniu.




Osoby, które wolą pozostać bierne, zapraszamy do śledzenia cotygodniowych podsumowań i naszych postępów.



Pozdrawiam! 

sobota, 9 listopada 2013

Oldschool, baby!

Wczoraj był piątek, co u mnie oznacza trening nóg i pośladków. Nie chciałam się opierniczać, bo akcja się zaczęła, ale wolałam też nie szaleć, bo tym razem zepsułam kolano (ale tylko trochę na szczęście...). W myśl starego indiańskiego przysłowia, że lepszy lekki trening, niż żaden, po zrobieniu dwóch serii z lekkim obciążeniem przeniosłam się na podłogę i zabrałam się za tak zwane 'dywanówki'. Nie był to żaden konkretny program treningowy, raczej moja własna, freestylowa kombinacja ćwiczeń, które radośnie wykonywałam jakieś 3 lata temu o tej samej porze, gdy byłam jeszcze zielona w te klocki i po dwóch seriach donkey kicksów piekła mnie dupa, a siadanie naprawdę bolało... Serio. Ok, tyle tytułem wstępu. 

Dążę do tego, że wczoraj pierwszy raz od nie-pamiętam-kiedy podczas treningu towarzyszył mi ten hurraentuzjazm i uczucie, że autentycznie się bawię. Nie chcę przez to powiedzieć, że teraz ćwiczenia to dla mnie skaranie boskie i agonia, po prostu wpadłam już w pewną treningową rutynę, bo nic nowego nie robię od dłuższego czasu. To jest jeden z licznych argumentów, który przemawia za wymianą starego programu treningowego na nowy co jakiś czas, tak na marginesie... Przypomniałam sobie, że jak się człowiek dobrze postara, to można sobie dać w kość nawet dywanowym treningiem. Niby robiłam to samo, co kiedyś, ale teraz mając większe doświadczenie w wykonywaniu poszczególnych ćwiczeń i kontrolowaniu pracy mięśni mogłam z takiego 'lajtowego' treningu wycisnąć naprawdę wiele. Do tego więcej powtórzeń każdego ćwiczenia, trochę utrudniających modyfikacji i voila... Mamy trening, który sponiewierał mnie, trochę szydzącą właśnie z takich ćwiczeń, odkąd przeniosłam się na poziom złomu. Dzisiaj mogę z ręką na sercu powiedzieć, że to był dobry trening, nie tylko ze względu na to, że dał mi popalić. Bardziej patrzę na to pod kątem urozmaicenia i nowych wrażeń, a mi jest to bardzo potrzebne, bo szybko się nudzę. Poza tym jestem bardzo sentymenatlna, lubię wspominać tak zwane stare, dobre czasy. A właśnie wtedy, kiedy zaczynałam moją przygodę ze sportem, wydarzyło się wiele rzeczy, które zawsze będę miło wspominać :) Teraz na pewno raz na jakiś czas będę właśnie w ten sposób ćwiczyć.






A Wy lubicie 'dywanówki'? Czy raczej siłowy bardziej Wam pasuje? 


Pozdrawiam!

piątek, 8 listopada 2013

DSSNZ - Trening.

Dzisiaj czas na trzecią i chyba ostatnią część wprowadzenia do naszej blogowej akcji - napiszę o treningu, jaki zamierzam uskuteczniać w ramach jej trwania. Rodzaj treningu się nie zmienił, nadal jest to trening dzielony, ponieważ ten system nadal mi odpowiada i uważam, że jeszcze ne wycisnęłam z niego wszystkiego. I tak oto w poniedziałek, jak prawie wszyscy na świecie, mam święto klaty i bicepsa. Jest mi to tym bardziej na rękę, bo akurat za ćwiczeniem tych partii przepadam najmniej, więc im wcześniej to odwalę, tym lepiej dla mnie ;) Na tym treningu ćwiczę również brzuch. Środa to dzień, kiedy trenuję plecy i triceps, te ćwiczenia akurat lubię, więc zawsze czekam na środowy trening. Piątek to już mój ulubiony dzień tygodnia, również ze względu na trening - nogi i pośladki lubię ćwiczyć najbardziej, bo na metamorfozie właśnie tych części ciała zależy mi najbardziej (tytuł akcji nie jest przpadkowy ;). Czasem planuję chodzić na siłownię, głównie w środy, ponieważ mam tam dostęp do drążka i jeszcze paru innych przyrządów, które fajnie urozmaicą mój trening, jednak nie są niezbędne. Treningu samych barków i łydek nie robię, ponieważ uważam, że barki pracują przy każdym treningu tak naprawdę, nie chcę ich za bardzo rozbudować (ja widzę przyrost, który absolutnie mnie zadowala), to samo dotyczy łydek. W dni kiedy nie ćwiczę siłowo, biegam, kręcę na rowerku stacjonarnym lub funduję sobie szybki (naprawdę szybki) spacer. Dla ciekawskich i zapominalskich - kiedyś już pisałam o treningu - niżej wypiszę konkretne ćwiczenia, które robię. 

Klatka piersiowa i biceps

  • wyciskanie na leżąco, hantlami lub na siłowni - na maszynie do wyciskania
  • rozpiętki hantlami
  • pompki
  • przenoszenie sztangielki w leżeniu - to dorzuciłam niedawno

Plecy i triceps
  • wiosłowanie nachwytem i podchwytem 
  • wiosłowanie sztangielką w opadzie tułowia
  • martwy ciąg


  • francuskie wyciskanie zza głowy, na leżąco lub na siędząco
  • triceps dips czyli odwrtone pompki
Jeśli trening odbywa się na siłowni, zamiast wiosłowania robię:
  • przyciąganie linki wyciągu dolnego w siadzie płaskim
  • przyciąganie linki wyciągu górnego szerokim i wąskim chwytem
  • usiłowanie podciągania się na drążku

Nogi i pośladki

  • przysiady ze sztangą lub hantlami
  • wykroki ze sztangą/hantlami lub lunges jeśli nie mam miejsca
  • bułgarski przysiad
  • wejście na wysokie podwyższenie
  • unoszenie bioder z obciążeniem
  • martwy ciąg na prostych nogach, jeśli akurat nie mam kontuzji
Na siłowni robię wypychanie nóg na suwnicy, uginanie nóg w leżeniu na brzuchu.

Brzuch
  • spięcia
  • unoszenie nóg w leżeniu
  • i milion innych ćwiczeń na brzuch


Na chwilę obecną tak to właśnie wygląda, mam nadzieję, że nie nabawię się znowu żadnej kontuzji, teraz staram się uważać, bo nie chcę się zarzynać trenując amatorsko. 









środa, 6 listopada 2013

Dupa sama się nie zrobi bez diety...

... więc dzisiaj pogadamy o jedzeniu. Jak wiecie, sukces każdej walki o sylwetkę w dużej mierze zależy od sposobu, w jaki będziemy się odżywiać. Wielu osobom wydaje się, że mogą jeść co chcą, wystarczy potem pożiwczyć i można mieć czyste sumienie i six packa za pół roku ;] My z Fitblogerką wiemy, że jest to trochę bardziej skomplikowane, więc oprócz uczciwie przeprowadzanych treningów (o których już wkrótce), będziemy również dbać o to, co jemy. Wspominałam już, że nie przechodzę w zwązku z tym na ascetyczny tryb życia.

Moja dieta, a raczej sposób odżywiania to w dalszym ciągu Intermittent Fasting. Znowu trochę się pozmieniało w tej kwestii, ale dzisiaj wypiszę tylko najistotniejsze rzeczy. Mianowicie, kaloryczność nadal wynosi 1700 kalorii, w porywach zdarza się 1800. Moje okno żywieniowe teraz zaczyna się o 15:00, a kończy o 21:00. Mimo, że hasło przewodnie IF brzmi "Jedz co chcesz, wyglądaj jak chcesz", ja nie interpretuję tego w taki sposób, że mogę jeść śmieci, byleby makro się zgadzało. Nie po to tak długo pracowałam na przyzwyczajenie sie do wartościowego jedzenia, by teraz to wszystko zaprzepaścić, więc jadam te same rzeczy co wcześniej. Jeśli chodzi o makro, na pewno staram się jeść 120g białka. Z węglami bywa naprawdę różnie, z tłuszczem tak samo. Ja nie liczę wszystkiego skrupulatnie co do grama, więc nie będę nikogo oszukiwać i mówić, że tak jest. Nie szykuję się do zawodów sylwetkowych, więc moge sobie pozwolić na lekkie przymrużenie oka. Prócz wyrzucenia nabiału (zobaczymy jak z tym będzie na dłuższą metę...) i kaszy gryczanej z diety, nie wprowadzałam żadnych ograniczeń żywieniowych. Łatwiej będzie mi więc wymienić, to czego nie jem w ogóle, ponieważ tych produktów jest mniej: avokado, kasza gryczana, nabiał. Podczas akcji bedę w miarę możliwości unikać białego pieczywa oraz produktów z białej mąki, 'w miarę możliwości' oznacza, że jak nie będę miała do wyboru niczego innego do zjedzenia, to zjem naleśnika lub pierogi, żeby nie głodować.

Przejdźmy to tak zwanych cheatów, czyli małych i dużych grzeszków, które wszyscy uwielbiamy. W teorii mogłabym jeść, na co mam ochotę, jeśli mieści się to w moim zapotrzebowaniu, ale nie chcę. Założenie jest takie, że każda z nas może sobie pozwolić raz w tygodniu na cheatowe święto, tak jak w wypadku Fitblogerki, u mnie też może to być albo impreza z alkoholem (wcześniej pisałam o ascezie ;) ) albo wielka wyżerka na imprezie z alkoholem, jako duży cheat liczy się także pizza (lub inny fast food) oraz wszystko, co nie jest tzw. 'czystym jedzeniem', chociaż ostatnio nie przepadam za bardzo za tym określniem... Do małych grzeszków zaliczam na przykład piwo, kieliszek wina, drinka (ale tylko jednego!) batonika lub inne słodkości, jednak wszystkie wynalazki ze słodzikiem nie są zakazane, tak samo jak oklepana już Cola Zero, na którą od rozpoczęcia IF pozwoliłam sobie może dwa razy, czyli tak samo jak przed IF. Małe grzeszki mogą zdarzyć się maksymalnie dwa razy w tygodniu, ale wolałabym uniknąć doprowadzenia do czekania z utęsknieniem na słodkości, więc wstępnie wmawiam sobie, że słodycze po prostu nie istnieją. Generalnie, cukier to zło, słodzik to mniejsze zło.

Z każdego cheata będziemy się grzecznie spowiadać w podsumowaniach, które prawdopodobnie będą pojawiać się co tydzień, jednak nie jednocześnie na naszych blogach. Sprawozdania będą obejmować również treningi i grzeszki treningowe z cyklu 'nie ćwiczyłam, bo wylądowało UFO'.



Mam nadzieję, że wytrwam w tych wszystkich postanowieniach, ponieważ domyślam się, że w praktyce będzie trochę trudno. Na szczęście MOGĘ TYLE, ILE CHCĘ :)

poniedziałek, 4 listopada 2013

Dupa sama się nie zrobi, yo!

Dupa sama się nie zrobi, yo!


Nie jest dla nikogo tajemnicą, że z Gosią - Fitblogerką znamy się prywatnie i całkiem nieźle dogadujemy. Jak wiecie to ona ostatecznie namówiła mnie do założenia bloga, za co bardzo jej dziękuję, bo sama zbierałam się do tego chyba dwa lata (i pewnie trwałoby to dłużej....). Oficjalnie poznałam Gosię przypadkiem, wcześniej kojarzyłam z widzenia, bo chodziłyśmy do jednej szkoły i wtedy w życiu bym nie pomyślała, że razem będziemy 'maniaczyć' i wzajemnie się motywować :) W tej chwili nasz kontakt ogranicza się do wiadomości na facebooku, ponieważ Gosia opuściła granice tego kraju z perspektywami, ale mimo okrojonych możliwości, nadal nie ma dnia, w którym nie napisałybyśmy do siebie ;] Czasem zdarzają się dłuższe rozmowy, ale zazwyczaj jest to szybka wymiana zdań, spostrzeżeń i dzielenie się jakimiś ciekawostkami.

Pomiędzy tymi mniej lub bardziej istotnymi pogaduszkami doszłyśmy do wniosku, że jeśli chcemy osiągnać nasze cele sylwetkowe, zmotywować siebie i innych przy okazji, pora na zorganizowanie akcji na naszych blogach. Nieniejszym ogłaszam, że od początku listopada do końca roku (co najmniej...) zamierzamy trzymać dietę, regularnie ćwiczyć i spowiadać się Wam ze wszystkich grzeszków i sukcesów. Nie oznacza to, że z dnia na dzień zaczniemy prowadzić ascetyczny tryb życia i będziemy wszystkiego sobie odmawiać. Cały sekret powodzenia naszego przedsięwzięcia polega na tym, że będziemy regularnie dodawać posty na temat diety i treningu, a skoro robimy to na blogu, nie będziemy mogły sobie pozwolić na odpuszczanie i wymówki. W połowie, czyli pod koniec listopada planujemy dodać zdjęcia porównawcze. I nie chodzi nam o doprowadzenie się do wyglądu zawodniczek Bikini Fitness, obie wiemy, że te kobiety wyglądają tak tylko przez dwa tygodnie przed zawodami. Tak się złożyło, że obie mamy podobne cele sylwetkowe i tylko od nas zależy, czy uda nam się je osiągnać i utrzymać :)

Akcja nie jest zamknięta i żeby było weselej, każdy kto ma ochotę, może się przyłączyć. Warunkiem jest publiczne zadeklarowanie chęci udziału na swoim blogu, opisanie diety i treningu i potem - razem z nami - regularne spowiadanie się na blogu. Osoby, które bloga nie posiadają albo zwyczajnie nie mają ochoty aż tak sie uzewnętrzniać, mogą brać udział mailowo. Jeśli lubicie hazard, możecie także obstawiać, której z nas pójdzie lepiej :D Ja na razie nic nie mówię, ale coś mi się wydaje, że na widok mojego brzucha Gośka zzielenieje z zadrości! :p